"O, o wilku mowa. Wszedł do domu, spojrzał na mnie i poszedł. Nawet się nie przywitał... Po chwili znów przyszedł, zrobił sobie tylko kanapki, a na moje nieśmiałe "cześć" rzucił mi gniewne spojrzenie..."
Nie wiedziałam, o co tu chodzi. W nocy mnie tuli, całuje, a rano zachowuje się tak, jakby mnie nienawidził... Czy on chce mnie tylko wykorzystać?
Rozmyślając smutno wstałam i pomogłam Mili zmywać naczynia. Kiedy skończyłyśmy i mi podziękowała, Milka poprosiła mnie jeszcze o przyniesienie poczty. Miałam ochotę na spacer, więc bez problemu chciałam wyjść, ale mnie zatrzymała.
-Wika, bo... Eee.. Ja z Jasiem dzisiaj wychodzimy na noc, zostaniesz sama, okej? Masz klucze, ja jadę na zakupy. - Podała mi pęczek i objaśniła, który do czego służy. - Od dziś są twoje. - Uśmiechnęła się i chciała wrócić do zamiatania, ale ją uprzedziłam.
-Ja mogę pójść po zakupy, przecież i tak wychodzę. Co to za problem? - Chciałam jej się jakoś odwdzięczyć za to wszystko, co dla mnie robi.
-W sumie dobry pomysł, dziękuję ci. W takim razie ja się już powoli zacznę szykować. Naprawdę, uważaj na siebie. - Dziwne. To "uważaj na siebie" wypowiedziała takim tonem jakby była przekonana, że coś mi się stanie.. Albo jestem po prostu przewrażliwiona.
Wyszłam z domu i popatrzyłam w niebo, wiem czemu było szare. Zawiał wiatr, delikatnie gwiżdżąc. Wszystko zwiastowało coś niedobrego. Może każdy tak ma, może nie, ale ja zawsze wyczuwam tego typu rzeczy. Taki jakby szósty zmysł. A dziś dzwonki w mojej głowie brzęczały dość mocno, alarmując cały czas, żebym uważała. Zaczęłam się już serio niepokoić, ale przecież nie mogłam dać się zwariować. Postanowiłam, że się ogarnę i najpierw zrobię zakupy, potem sprawdzę pocztę.
Spojrzałam na listę od Milki, którą wcisnęła mi w przelocie wraz z portfelem. Hmm była dość zaskakująca. Sprawdziłam sumę pieniędzy, i jednak wszystko zapisała serio.
Lista zakupów:
-jajka
-mleko 3,2% tłuszczu
-masło
-2 bluzki dla Wiki
-spodnie dla Wiki
-bielizna dla Wiki
-sweter dla Wiki
Zaczęłam się śmiać. Ta dziewczyna jest nieprzewidywalna. No cóż, to jest lista zakupów Mili, a ja muszę kupić to, co na niej jest...
Zrobiłam całkiem miłą rundkę po mieście, łapiąc stopa, taksówki i jeżdżąc autobusami. Byłam w dość fajnej galerii handlowej. Kocham zakupy, ale niecierpię, gdy ktoś mi przy nich towarzyszy. Jak jestem sama to mam taką wolność, mogę chodzić do jakiego sklepu chcę, zatrzymywać się kiedy chcę i sama potrafię ocenić, w czym wyglądam dobrze a w czym nie. W sumie to może dlatego, że zawsze kiedy z jakąś "koleżanką" jechałam na zakupy, zawsze doradzała mi to, w czym wyglądam źle, by wyglądała o wiele lepiej ode mnie. A ja głupia to kupowałam, tracąc mnóstwo oszczędzanych przez długi czas pieniędzy na coś, co mi nie służy. Chyba po prostu mam uraz.
Rozmyślałam o wielu rzeczach, ale przede wszystkim o Mili i Jaśku. Oboje byli naprawdę piękni. Mieli jasne karnacje i ciemne włosy. Wydatne kości policzkowe dodawały im uroku, a te dwa pieprzyki u Jasia sprawiały, że zawsze wygląda na 14 lat. Forever 14,5 - tak ponoć zawsze żartuje. Info od Mili. Byli do siebie bardzo podobni, tylko ona ma słodkie piegi, a Jaś dwa pieprzyki. Zastanawiałam się, czemu są dla mnie tacy dobrzy. To znaczy Milka, bo jego do teraz nie rozumiem. Jestem ciekawa, czy Janek coś mówił siostrze na mój temat.
Teraz jak pomyślałam o dzisiejszej nocy, zrobiło mi się wstyd. Obnażyłam się przed nim, a on co? Gdyby to była nagość fizyczna, jeszcze mogłabym sobie wybaczyć, bo mnie naprawdę pociągał. Tylko, że to była nagość psychiczna. Miał mnie całą. Gdzieś usłyszałam kiedyś: "zaufanie jest wtedy, gdy jakaś osoba wie o tobie wszystko i jednym ruchem może cię zniszczyć, a ty masz całkowitą pewność, że tego nie zrobi". W tej chwili wie o mnie wszystko i jednym ruchem może mnie zniszczyć. Ale ja nie mam pewności, że tego nie zrobi. Milce ufam, nawet bardzo, ale jemu nie. Dlaczego więc on wie o mnie więcej niż ona?
Całe zakupy zajęły mi jakieś trzy godziny. Zgadza się, najwięcej czasu zajęły mi zakupy "dla Wiki".... Teraz ostatnim zadaniem na dziś jest sprawdzenie poczty.
Stanęłam przed skrzynką na listy kładąc zakupy na ziemi i wyciągając klucze. Muszę je jakoś podpisać, bo co z tego, że Mila mi opisywała, który do czego służy, skoro one wszystkie są takie same?!
Stałam chyba 20 minut wkładając klucze do kłódki, zanim natrafiłam na właściwy. Zaczęło się już ściemniać, więc starałam się przyspieszyć swoje ruchy. Wyciągnęłam dość pokaźny pęk listów, schowałam je do torby z ubraniami, żeby się nie pobrudziły i zatrzasnęłam kłódkę. Idąc do domu czułam się obserwowana. Starałam się dyskretnie oglądać za siebie, np wiążąc but czy odgarniając włosy z twarzy, ale nikogo nie było. Skarciłam się w myślach za urojenia, ale jednak przyspieszyłam kroku bo dziwne uczucie nie mijało.
W chwili mojego stanięcia pod drzwiami domu było już zupełnie ciemno. Po omacku wybierałam klucz i, na szczęście, szybko udało mi się wejść do środka. Było cicho i mrocznie, przez co poczucie niepokoju wzrosło. Pozapalałam światła w całym budynku. Kurczę, czułam, że nie jestem sama. "Przestań idiotko! Sama potęgujesz swój strach!" - pomyślałam. Włączyłam radio, żeby było mi raźniej i rozpakowałam zakupy. Znalazłam kartkę od Mili, że wrócą późno albo nad ranem i mam robić co chcę. Zostawiła mi kasę na pizzę jakbym zgłodniała. Nie miałam na nią ochoty ale byłam głodna, więc zrobiłam naleśniki.
Około godziny 22:00 stałam się senna, więc wzięłam szybki prysznic, podśpiewując piosenki lecące z radia. Wyszłam z łazienki w ciepłej piżamie znalezionej na półce i ruszyłam do pokoju. Rzuciłam się na łóżko okrywając się kołdrą. Już prawie zasypiałam, ale ta cisza mnie przygnębiała.
Zaraz, moment. Jaka cisza? Przecież grało radio...?
___________________________________________________________________
Jest kolejny rozdział! Mam nadzieję, że Wam się podoba. Nawet nie wiecie jakie to miłe mieć przy sobie takie osoby jak Mila, Iwona, Lidka, Zuzia, Gabrysia, Misia. Wszystkie z aska. DZIEWCZYNY! Tak bardzo Wam dziękuję, że jesteście! Dajecie mi siłę do każdego kolejnego słowa! ❤
Zapraszam Was wszystkich na aska, gdzie zawsze jest info o nowych rozdziałach i gdzie możecie mnie trochę poznać i zapraszam też do klikania " +1 ". Komentujcie i obserwujcie bloga, bo rozdziały są codziennie, czasami nawet dwa na dzień! :)
Wyświetlenia
sobota, 28 lutego 2015
piątek, 27 lutego 2015
Rozdział 7
"W końcu stwierdziłam, że czas zapytać o rodziców. Znalazłam lekarza, i odpowiedź wcale mnie nie zdziwiła..."
Tak. Oboje przeżyli.
Co teraz czuję? Sama nie wiem. Z jednej strony mi ulżyło, bo jednak, mimo wszystko to moi rodzice. A rodziny się niestety nie wybiera. Tylko, że każdy kij ma dwa końce. Teraz moje życie wciąż będzie do dupy. Nadal będę bita, poniżana i zastraszana. Może, gdyby rodzice zmarli zajęłaby się mną opieka społeczna i w końcu bym mogła normalnie żyć? Właściwie, to naprawdę dziwne, że nikt nic nie zauważył przez te szesnaście lat.
Siedziałam w tym szpitalu nie wiedząc, co robić dalej. Mogłam wrócić do domu, albo siedzieć tutaj bez celu. Nie, zaraz... Nie mogłam przecież wrócić do domu. Czyli pozostaje mi zostać tutaj. Czy Jasiek i Milka nie mówili, że jestem u nich zawsze mile widziana? Jestem pewna, że gdybym teraz do nich zadzwoniła, wzięliby mnie do siebie. Ale nie zadzwonię. Nie potrafię, takie narzucanie się... nie.
Długo, bardzo długo wahałam... W końcu postanowiłam, że dam im znać. Bo w sumie nie mam innego wyjścia. Wybrałam numer. z każdym kolejnym sygnałem miałam ochotę się rozłączyć. Usłyszałam męski głos w słuchawce. Spanikowałam, rozłączyłam się od razu. Dostałam sms'a:
Więc to znowu ja! Tak, to drugi rozdział dzisiaj, bo miałam wyrzuty sumienia, że w poprzednim nie było Jasia :C. miał być, ale jestem głupia. wyjaśnienie znajdziecie na moim asku, na którego serdecznie zapraszam! PISZCIE, BO TO NAPRAWDĘ MOTYWUJE! Jestem wdzięczna, małej grupce moich czytelników, bo regularnych jest naprawdę mało ;C
Tak. Oboje przeżyli.
Co teraz czuję? Sama nie wiem. Z jednej strony mi ulżyło, bo jednak, mimo wszystko to moi rodzice. A rodziny się niestety nie wybiera. Tylko, że każdy kij ma dwa końce. Teraz moje życie wciąż będzie do dupy. Nadal będę bita, poniżana i zastraszana. Może, gdyby rodzice zmarli zajęłaby się mną opieka społeczna i w końcu bym mogła normalnie żyć? Właściwie, to naprawdę dziwne, że nikt nic nie zauważył przez te szesnaście lat.
Siedziałam w tym szpitalu nie wiedząc, co robić dalej. Mogłam wrócić do domu, albo siedzieć tutaj bez celu. Nie, zaraz... Nie mogłam przecież wrócić do domu. Czyli pozostaje mi zostać tutaj. Czy Jasiek i Milka nie mówili, że jestem u nich zawsze mile widziana? Jestem pewna, że gdybym teraz do nich zadzwoniła, wzięliby mnie do siebie. Ale nie zadzwonię. Nie potrafię, takie narzucanie się... nie.
Długo, bardzo długo wahałam... W końcu postanowiłam, że dam im znać. Bo w sumie nie mam innego wyjścia. Wybrałam numer. z każdym kolejnym sygnałem miałam ochotę się rozłączyć. Usłyszałam męski głos w słuchawce. Spanikowałam, rozłączyłam się od razu. Dostałam sms'a:
"Kto tam?"
Nie wiedziałam, co odpisać. Wzięłam głęboki wdech i wystukałam:
"Froncala"
Tak, jak myślałam, momentalnie oddzwonił. Odebrałam i usłyszałam:
-Halo? Wika co się dzieje? - Głos Janka był... zaspany? Spojrzałam na zegarek... 1:38.
-Matko, Jaś bardzo Cię przepraszam, nie wiedziałam, która jest godzina...
-Co się dzieje?
-No jestem w szpitalu i.. i...-rozpłakałam się w słuchawkę.
-Matko, podaj adres!
-Nnnie wiem! To ten szpital św. Józefy... - Nadal płakałam.
-Zaraz będę, nie rób nic głupiego.
Po tym telefonie starałam się trochę otrząsnąć. Skończyłam się mazać i zwinęłam się w kłębek na szpitalnej sofie.
Nie wiedziałam, czy to sen czy jawa. Poczułam, jak mnie ktoś podnosi. Wyczułam ten zapach... Jan. Wziął mnie na ręce, tak jak spałam i zaczął mnie nieść. Mimo, że już mniej więcej wiedziałam, co się dzieje, nie mogłam, po prostu nie chciałam otworzyć oczu. Położył mnie na czymś miękkim. Kolejna sofa? Wtem usłyszałam warkot silnika. Aha, czyli to auto. Dokąd mnie wiezie?
Chyba usnęłam, bo usłyszałam, że samochód się zatrzymuje. Jasiek otworzył drzwi i znów wziął mnie na ręce. Przecież jestem cholernie ciężka. Mila wybiegła z domu. Nie wiem w sumie, jak to wszystko się działo. Bo ja naprawdę spałam, ale wszystko słyszałam i czułam, tylko nie mogłam się poruszyć ani otworzyć oczu.
-Co z nią? - Mila zapytała z przejęciem.
-W zasadzie wszystko dobrze, tylko chyba nadal jest w szoku. Nie uwierzysz, ona uratowała własną matkę. Wszyscy lekarze byli w szoku jak ratownik o tym opowiadał. Mówił, że stał koło niej i patrzył, bo robiła punkt po punkcie to, co on by zrobił. Pierwszą pomoc ma podobno w małym palcu. - Mówił z dumną, co mnie trochę zdziwiło. Zaczął iść ze mną do domu, wciąż rozmawiając z siostrą.
-Mówię Ci, to nie jest zwykła dziewczyna. Wydaje mi się, że czegoś o niej nie wiemy... Dobra, zajmiesz się nią? Ledwo stoję na nogach. - Rzeczywiście miała przemęczony głos.
-Jasne.
Wniósł mnie po schodach. Przytrzymał moje ciało nogą, by ręką otworzyć drzwi. Usiadł na łóżku, trzymając mnie na kolanach. Przytuliłam się do niego.
-Wiem, że wszystko słyszysz i tylko udajesz. - Zamarłam. Skąd on to wie?
Emocje znów wzięły górę i po policzkach popłynęły łzy. Objął mnie mocniej i zaczął kołysać jak małe dziecko. Dopiero po chwili zorientowałam się, że coś mówię. Nieświadomie opowiedziałam mu wszystko. Od alkoholu, braku czułości, przez dzieciństwo, ciągły brak pieniędzy, wszystkie sytuacje życiowe aż po oberwanie z butelki i pożar. Kiedy skończyłam, panowała zupełna cisza, Janek wciąż opierał swoją głowę na czubku mojej i patrzył w jeden punkt. W końcu przemówił:
-Jak oni mogli? - Jego głos był bez emocji.
Siedzieliśmy tak jeszcze bardzo długo. Nie wiem, ile. Było mi tak dobrze, kiedy mnie obejmował i kołysał. Raz po raz płakałam, wtedy przytulał mnie mocniej. Kiedy zaczęłam cierpnąć, zmieniłam pozycję. Usiadłam na nim okrakiem i uczepiłam się jak koala. Po chwili zdałam sobie sprawę, że przecież on może nie chcieć mnie na swoich kolanach i w końcu chce iść spać.
-Boże, przepraszam, przecież ty na pewno chcesz spać, przepraszam! Nie powinnam się tak lepić, przepraszam. - Już chciałam wstać, ale objął mnie w pasie i przytulił, dając do zrozumienia, że nie mam schodzić.
Wtuliłam się w zagłębienie jego szyi. Jedną ręką mnie obejmował, a drugą zaczął mnie głaskać po plecach. Po chwili odsunął się. Oznaczało to dla mnie, że mam zejść, ale on chwycił moją twarz w dłonie i patrząc mi w oczy, złożył pocałunek na moich wargach.
Było to zaledwie muśnięcie, ale i tak wywołało u mnie dreszcz podniecenia i ekscytacji. Wciąż trzymając moją twarz, patrzył na reakcję. Zagryzłam wargę i lekko się uśmiechnęłam, pokazując, że chcę jeszcze. Też uśmiechnął się delikatnie i jeszcze raz mnie pocałował, tym razem mocniej. Zaczęło się robić coraz goręcej z chwilą, kiedy zaczął przygryzać moją dolną wargę. To było takie przyjemne. Może to śmieszne, ale poczułam głód. Ale taki fizyczny. Głód bliskości. Zaczął całować mnie po szyi, rękami błądząc po moim ciele. Zdjął koszulkę, ukazując piękny tors.
Chwycił mnie i przeniósł na łóżko. Wróciliśmy do całowania się. Dotykałam jego tors, wyczuwając pod skórą mięśnie. Nagle odepchnęłam go lekko od siebie. Popatrzył na mnie zdziwiony, ale zrozumiał. Zbliżyłam się do niego, a Janek mnie przytulił, kreśląc małe kółeczka na moim ciele. Plecach, szyi, barku...
Obudziłam się, kiedy słońce było wysoko w górze. W sumie to głód nie pozwolił mi dłużej pospać. Zeszłam z łóżka i spojrzałam w lustro. Trochę się przeraziłam. Nadal byłam w tym ubraniu, które miałam na sobie w dzień pożaru. Czyli cztery dni temu. Tak mi powiedział lekarz. Dziwię się Jasiowi, że w tym.... Jaś. czy to wszystko się wczoraj naprawdę zdarzyło?
Nie mogłam tak iść mu się pokazać. Wczoraj było ciemno, ale teraz, w świetle dnia? Uchyliłam drzwi i krzyknęłam na cały dom:
-Milaaaaaaaaaa!
Usłyszałam, jak dziewczyna wybiega z kuchni i już po dwóch sekundach znalazła się u mnie. była przerazona.
-Jezu, co, co się stało?! - Nie mogła złapać tchu.
-Nie musiałaś biec, nic ważnego. - Uśmiechnęłam się w duchu. -Przepraszam. Słuchaj... Pożyczyłabyś mi jakieś świeże ciuchy? I czy mogłabym się gdzieś wykąpać?
-Boże dziewczyno, jeszcze pytasz? Chodź! - Rozkazując wzięła mnie za rękę i poszłyśmy do jej pokoju.
Miała ogromną szafę pełną ubrań. Otworzyła ją przede mną i uśmiechając się, rzuciła:
-Czym chata bogata!
No cóż, nie powiem, miałam problem z ubiorem. Mila jest drobną, wyższą ode mnie dziewczyną. Ja delikatnie mówiąc mam kilka kilogramów więcej i jestem od niej niższa o parę centymetrów. Musiałam więc wybierać w jej luźnych rzeczach, które mi były idealne. Wzięłam więc leginsy i jakąś szerszą tunikę. Skoro mi była szersza, to na Milce musiała wisieć...
Zeszłam na dół, serdecznie ją przytulając.
-Zgaduję, że jesteś głodna?
-Strasznie!
Przyrządziła mi prawdziwy szwedzki stół. Szynki, sery, jajka, chleb, warzywa, owoce, miód... Ile bym dała, żeby była moją siostrą, a nie Jasia.
O, o wilku mowa. Wszedł do domu, spojrzał na mnie i poszedł. Nawet się nie przywitał... Po chwili znów przyszedł, zrobił sobie tylko kanapki, a na moje nieśmiałe "cześć" rzucił mi gniewne spojrzenie...
________________________________________________
Więc to znowu ja! Tak, to drugi rozdział dzisiaj, bo miałam wyrzuty sumienia, że w poprzednim nie było Jasia :C. miał być, ale jestem głupia. wyjaśnienie znajdziecie na moim asku, na którego serdecznie zapraszam! PISZCIE, BO TO NAPRAWDĘ MOTYWUJE! Jestem wdzięczna, małej grupce moich czytelników, bo regularnych jest naprawdę mało ;C
Ask, na którym zawsze są info: http://ask.fm/Znajoma2000
Rozdział 6
"Zapomniałam,że ojciec mógł gdzieś leżeć. Wstałam i poszłam go szukać. Był w sypialni, koło łóżka. Co dziwne, było tu więcej dymu niż w kuchni. Sprawdziłam oddech. Nie oddycha! Co robić, co robić?!..."
Spróbowałam go podnieść. Nie ma mowy, za nic w świecie go nie uniosę. Matka jest dość drogna i niska, a on wysoki i bardzo masywny. Nie mogłam zacząć reanimacji, bo też bym się zaczadziła. Boże, pomocy! Co zrobić najpierw?! Otworzyłam okno na oścież i szybko wybiegłam po jakąkolwiek pomoc. Matka dalej leżała nieprzytomna, ale oddychała. Zadzwoniłam pod 112, opisałam sytuację. Powiedzieli mi, że bym zawołała kogoś, kto byłby w stanie unieść ojca. Tylko tu był problem. Najbliższych sąsiadów miałam kilkaset metrów dalej, lecz oni wyjechali na narty.
Jeszcze nigdy w życiu nie miałam tak trudnego wyboru przed sobą. Dwoje rodziców. Wyobraźcie sobie, jakbyście na moim miejscu byli wy. Ratować ojca, z bardzo dużym ryzykiem, że sama spłoniesz pod wpływem dymu a do tego możliwa śmierć matki, bo jest nieprzytomna, czy ocalić matkę, której być może nic nie jest i żyć ze świadomością, że zostawiłaś swojego ojca na pastwę losu i przez ciebie nie żyje?
Obojga nienawidziłam. Zastanawiasz się teraz zapewne, jak można nienawidzić własnych rodziców?! Przecież dali mi życie itp itd! Można. Zbyt wiele krzywdy mi w życiu zrobili. Ale byli ludźmi. A ja jestem harcerką, która jest tak cholernie wrażliwa. Nie miałam łatwego życia. Rzadko w domu był spokój. Kiedy już miałam jakąś koleżankę, nigdy nie zapraszałam jej do domu. Czasami to wręcz nie był dom, tylko jakaś melina. Jak dla żuli.
Ile razy, przechodząc i patrząc na jakiegoś żula myśleliście "ten to jest dobry, tylko chleje i nic więcej. Niedziwne, że skończył na ulicy"? A teraz pomyśl, że ten żul jest twoim ojcem. Wierz mi, nie w życiu nic bardziej wstydliwego, nie możesz się poczuć gorzej, niż wtedy, kiedy raz na kilkanaście miesięcy idziesz z grupą znajomych i oni nagle zaczynają się śmiać z jakiegoś dziada, że "co za pijany frajer" a ten "frajer" zaczyna cię wolać. A ty wymijasz go szybko udając,że go nie znasz.
A teraz wyobraźmy sobie sytuację z chłopakiem. Nie, nigdy nie miałam chłopaka. Kiedyś prawie mi się udało. Znasz go już jakiś czas, jesteś w nim zakochana, ty mu też nie jesteś obojętna. Spotykacie się raz po raz, kiedyś musiał do toalety, a to było dość blisko twojego domu. Zapraszasz go. Wchodzicie i stojąc w progu czujecie smród alkoholu i brudnego ciała. Wszędzie butelki po piwie i wódce, bałagan i rozbite szkło. Chłopak szybko wymija cię, wychodzi. Nigdy już nie napisał, nie zadzwonił, nie odebrał telefonu. Zablokował cię na Facebooku.
Jak byłaś dzieckiem nigdy nie chodziłaś na żadne urodziny do koleżanek bo nie było kasy na prezent, bo niemiałby cię kto odebrać. Przecież rodzice dzień w dzień pijani. Nie chodziłaś do dziewczynek z klasy, więc w końcu przestali cię zapraszać.
Nadal się dziwisz, jak można nienawidzić własnych rodziców? To na końcu uwierz mi, że ja to wszystko przeżyłam. Opisałam ci właśnie kawałek mojego życia. Fajne, nie? Usłane różami od początku aż do teraz. Rozumiecie już?
W końcu przyjechała karetka, a tuż za nią wóz strażacki. Zaprowadziłam ich do miejsca, gdzie leżał ojciec. Wróciłam na podjazd do matki. Zaczęłam się nią zajmować, kiedy trzech rosłych mężczyzn wynosiło mojego ojca. Matka się ocknęła. Ratownik bacznie obserwował moje poczynania. Chyba nie mógł się nadziwić. Próbował zacząć rozmowę:
-Czy ta kobieta to twoja rodzina?
-Tak. Matka. - Zastanawiałam się, czy nie skłamać. Ale jednak odpuściłam.
-I ty zachowujesz absolutny spokój, kiedy dookoła to wszystko się rozgrywa? - Byłam spokojna? Może na zewnątrz. W środku cała dygotałam. Przecież ode mnie zależało ich życie. Właśnie przyjechał drugi wóz strażacki.
-Tak, uczono mnie, że spokój to podstawa.
-Kto cię uczył? Robisz wszystko tak dobrze, jakbym to robił ja. Jesteś pielęgniarką?
-Nie, harcerką. W harcerstwie podstawą jest pierwsza pomoc. Często mamy jakieś kursy, szkolenia i tego typu rzeczy. Będąc w harcerstwie kilka lat, to przy dobrych wiatrach masz doświadczenie jak ratownik. No cóż, nie sądziłam, że kiedyś mi się to przyda. Ale warto było uważać na zbiórkach.
-Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem. Możesz pogratulować swoim przełożonym, dobrze cię wyszkolili.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo przyszedł jakiś inny ratownik i mój rozmówca odszedł. Po chwili obojga dorosłych zawieziono do szpitala. A pożar nadal trwał. Okazało się, że z kuchni ogień rozprzestrzenił się na pół domu. Najbardziej zniszczony był mój pokój. Kiedy strażacy walczyli z żywiołem, przez cały czas siedziałam na podjeździe, tępo patrząc na to wszystko. W ogóle nie myślałam nad tym, co się dzieje. Po prostu siedziałam bezmyślnie, czekając nie wiadomo na co. Na wehikuł czasu? Śmieszne. Po kilku godzinach wyczerpującej walki udało się oswoić płomienie, aż zniknęły zupełnie.
Przyjechała jakaś grupa ludzi, owinęła mnie w koc i gdzieś zawiozła. Nie mogłam wydusić z siebie nawet jak mam na imię. Wciąż patrzyłam otępiale, szeroko otwartymi oczami. W końcu trafiłam do szpitala. "Na obserwację".
Nie wiem, ile czasu minęło od dnia pożaru. Może miesiąc, może doba, może tylko kilka tygodni. Bo wciąż żyłam na skraju świadomości, to było jakby prywatne szaleństwo. Na szczęście nastał w końcu dzień "obudzenia". Lekarze mówili, że wreszcie szok mi minął, ale nie podawali szczegółów. A to nie był szok. To był sen, gdzie mogę apatycznie obserwować życie, sama w nim nie uczestnicząc.
W końcu stwierdziłam, że czas zapytać o rodziców. Znalazłam lekarza, i odpowiedź wcale mnie nie zdziwiła...
___________________________________________
Witajcie! Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał! :)
Chciałabym podziękować Zuzi z aska, która mi baaardzo pomogła :)
Dziękuję Wam, że czytacie i piszecie komentarze, bo po widzę, że to, co robię ma sens!
Jeśli macie jakieś rady/pomysły opinie, zapraszam na aska! ask.fm/Znajoma2000
CZYTASZ=KOMENTARZ! ❤
Spróbowałam go podnieść. Nie ma mowy, za nic w świecie go nie uniosę. Matka jest dość drogna i niska, a on wysoki i bardzo masywny. Nie mogłam zacząć reanimacji, bo też bym się zaczadziła. Boże, pomocy! Co zrobić najpierw?! Otworzyłam okno na oścież i szybko wybiegłam po jakąkolwiek pomoc. Matka dalej leżała nieprzytomna, ale oddychała. Zadzwoniłam pod 112, opisałam sytuację. Powiedzieli mi, że bym zawołała kogoś, kto byłby w stanie unieść ojca. Tylko tu był problem. Najbliższych sąsiadów miałam kilkaset metrów dalej, lecz oni wyjechali na narty.
Jeszcze nigdy w życiu nie miałam tak trudnego wyboru przed sobą. Dwoje rodziców. Wyobraźcie sobie, jakbyście na moim miejscu byli wy. Ratować ojca, z bardzo dużym ryzykiem, że sama spłoniesz pod wpływem dymu a do tego możliwa śmierć matki, bo jest nieprzytomna, czy ocalić matkę, której być może nic nie jest i żyć ze świadomością, że zostawiłaś swojego ojca na pastwę losu i przez ciebie nie żyje?
Obojga nienawidziłam. Zastanawiasz się teraz zapewne, jak można nienawidzić własnych rodziców?! Przecież dali mi życie itp itd! Można. Zbyt wiele krzywdy mi w życiu zrobili. Ale byli ludźmi. A ja jestem harcerką, która jest tak cholernie wrażliwa. Nie miałam łatwego życia. Rzadko w domu był spokój. Kiedy już miałam jakąś koleżankę, nigdy nie zapraszałam jej do domu. Czasami to wręcz nie był dom, tylko jakaś melina. Jak dla żuli.
Ile razy, przechodząc i patrząc na jakiegoś żula myśleliście "ten to jest dobry, tylko chleje i nic więcej. Niedziwne, że skończył na ulicy"? A teraz pomyśl, że ten żul jest twoim ojcem. Wierz mi, nie w życiu nic bardziej wstydliwego, nie możesz się poczuć gorzej, niż wtedy, kiedy raz na kilkanaście miesięcy idziesz z grupą znajomych i oni nagle zaczynają się śmiać z jakiegoś dziada, że "co za pijany frajer" a ten "frajer" zaczyna cię wolać. A ty wymijasz go szybko udając,że go nie znasz.
A teraz wyobraźmy sobie sytuację z chłopakiem. Nie, nigdy nie miałam chłopaka. Kiedyś prawie mi się udało. Znasz go już jakiś czas, jesteś w nim zakochana, ty mu też nie jesteś obojętna. Spotykacie się raz po raz, kiedyś musiał do toalety, a to było dość blisko twojego domu. Zapraszasz go. Wchodzicie i stojąc w progu czujecie smród alkoholu i brudnego ciała. Wszędzie butelki po piwie i wódce, bałagan i rozbite szkło. Chłopak szybko wymija cię, wychodzi. Nigdy już nie napisał, nie zadzwonił, nie odebrał telefonu. Zablokował cię na Facebooku.
Jak byłaś dzieckiem nigdy nie chodziłaś na żadne urodziny do koleżanek bo nie było kasy na prezent, bo niemiałby cię kto odebrać. Przecież rodzice dzień w dzień pijani. Nie chodziłaś do dziewczynek z klasy, więc w końcu przestali cię zapraszać.
Nadal się dziwisz, jak można nienawidzić własnych rodziców? To na końcu uwierz mi, że ja to wszystko przeżyłam. Opisałam ci właśnie kawałek mojego życia. Fajne, nie? Usłane różami od początku aż do teraz. Rozumiecie już?
W końcu przyjechała karetka, a tuż za nią wóz strażacki. Zaprowadziłam ich do miejsca, gdzie leżał ojciec. Wróciłam na podjazd do matki. Zaczęłam się nią zajmować, kiedy trzech rosłych mężczyzn wynosiło mojego ojca. Matka się ocknęła. Ratownik bacznie obserwował moje poczynania. Chyba nie mógł się nadziwić. Próbował zacząć rozmowę:
-Czy ta kobieta to twoja rodzina?
-Tak. Matka. - Zastanawiałam się, czy nie skłamać. Ale jednak odpuściłam.
-I ty zachowujesz absolutny spokój, kiedy dookoła to wszystko się rozgrywa? - Byłam spokojna? Może na zewnątrz. W środku cała dygotałam. Przecież ode mnie zależało ich życie. Właśnie przyjechał drugi wóz strażacki.
-Tak, uczono mnie, że spokój to podstawa.
-Kto cię uczył? Robisz wszystko tak dobrze, jakbym to robił ja. Jesteś pielęgniarką?
-Nie, harcerką. W harcerstwie podstawą jest pierwsza pomoc. Często mamy jakieś kursy, szkolenia i tego typu rzeczy. Będąc w harcerstwie kilka lat, to przy dobrych wiatrach masz doświadczenie jak ratownik. No cóż, nie sądziłam, że kiedyś mi się to przyda. Ale warto było uważać na zbiórkach.
-Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem. Możesz pogratulować swoim przełożonym, dobrze cię wyszkolili.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo przyszedł jakiś inny ratownik i mój rozmówca odszedł. Po chwili obojga dorosłych zawieziono do szpitala. A pożar nadal trwał. Okazało się, że z kuchni ogień rozprzestrzenił się na pół domu. Najbardziej zniszczony był mój pokój. Kiedy strażacy walczyli z żywiołem, przez cały czas siedziałam na podjeździe, tępo patrząc na to wszystko. W ogóle nie myślałam nad tym, co się dzieje. Po prostu siedziałam bezmyślnie, czekając nie wiadomo na co. Na wehikuł czasu? Śmieszne. Po kilku godzinach wyczerpującej walki udało się oswoić płomienie, aż zniknęły zupełnie.
Przyjechała jakaś grupa ludzi, owinęła mnie w koc i gdzieś zawiozła. Nie mogłam wydusić z siebie nawet jak mam na imię. Wciąż patrzyłam otępiale, szeroko otwartymi oczami. W końcu trafiłam do szpitala. "Na obserwację".
Nie wiem, ile czasu minęło od dnia pożaru. Może miesiąc, może doba, może tylko kilka tygodni. Bo wciąż żyłam na skraju świadomości, to było jakby prywatne szaleństwo. Na szczęście nastał w końcu dzień "obudzenia". Lekarze mówili, że wreszcie szok mi minął, ale nie podawali szczegółów. A to nie był szok. To był sen, gdzie mogę apatycznie obserwować życie, sama w nim nie uczestnicząc.
W końcu stwierdziłam, że czas zapytać o rodziców. Znalazłam lekarza, i odpowiedź wcale mnie nie zdziwiła...
___________________________________________
Witajcie! Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał! :)
Chciałabym podziękować Zuzi z aska, która mi baaardzo pomogła :)
Dziękuję Wam, że czytacie i piszecie komentarze, bo po widzę, że to, co robię ma sens!
Jeśli macie jakieś rady/pomysły opinie, zapraszam na aska! ask.fm/Znajoma2000
CZYTASZ=KOMENTARZ! ❤
czwartek, 26 lutego 2015
Rozdział 5
"Po chwili zorientowałam się, że on też na mnie patrzy. Speszyłam się. Co, jeśli widział o czym myślę? Na mojej twarzy zawsze rysują się wszystkie emocje. Spojrzałam mu w oczy i w nich zatonęłam. Były cudowne.
Jego wzrok przeniósł się na moje usta. Jego wargi zaczęły powoli przybliżać do moich...."
O Boże. - pomyślałam - Zaraz mój pierwszy pocałunek i to z NIM. Czy mogło być coś piękniejszego?
Kiedy nasze usta były tuż-tuż od siebie, Janek nagle wstał i jakby zły szybko wyszedł, wpadając po drodze na swoją siostrę. Byłam w szoku. Co się właśnie stało? Mila zdawała się nie mniej zdezorientowana niż ja.
-A jemu o co chodzi? - zapytała patrząc jakby w ślad za nim.
-Nie mam bladego pojęcia. - Nadal nie mogłam w to uwierzyć. Wszystko było tak dobrze, co zrobiłam źle? Czułam się jakbym dostała w twarz. To było takie żenujące.
-Nieważne, później z nim pogadam. Jedz, zaraz będzie zimne, a ty musisz nabrać sił. - Jak zwykle była uśmiechnięta. Ale ja nie miałam ochoty na jedzenie. Chciałam stąd jak najszybciej wyjść. Tylko co mogłam zrobić? Wrócić do domu, gdzie prawdopodobnie znowu dostanę w twarz? Opuchlizna jeszcze nie zeszła. Może to o to chodzi? Może jestem zbyt szkaradna? Zachciało mi się płakać. I chyba Milka to zauważyła, bo bez słowa mnie przytuliła. Znam ją od godziny, a już czuję, jakbyśmy znały się od lat.
Bezwiednie po policzkach zaczęły mi płynąć łzy. Ciągle płakałam. Mila wzięła tacę, położyła mi ją na łóżku i uśmiechając się na odchodne, wyszła. Zostałam sama z jedzeniem. Sama, niekochana i samotna. Samotność... Czy może być w życiu coś gorszego?
Zaczęłam przeżuwać jajecznicę, choć chciało mi się wymiotować na jej widok. Nie, żeby była niesmaczna czy coś, ale czułam się osłabiona psychicznie. Nadal nie mogłam pojąć tego wszystkiego. Wypiłam ostatni łyk soku i ostrożnie wstałam z łóżka. Po zrobieniu kilku kroków stwierdziłam, że nic mi nie jest i mogę iść do domu.
Schodząc ze schodów usłyszałam strzępki rozmowy. Chyba Mila i Jaś o czymś dyskutowali. Wtem usłyszałam swoje imię. Odruchowo przystanęłam i zaczęłam podsłuchiwać.
-Nie, nie i koniec. - Mila uparcie czegoś zabraniała. Byłam ciekawa, o co chodzi.
-Ale nie rozumiesz, że ona nie może tu zostać?! Dobrze o tym wiesz. Nie chcę, żeby też w to wpadła.
-Jezu, przecież nie na zawsze! Ale kilka dni na "obserwację". Dam jej swoje ciuchy, a jedzenia przecież mamy mnóstwo. - Jej głos był coraz bardziej błagalny.
-Mila, przecież dobrze wiesz, jak wygląda sytuacja. Przecież nie....
-Słuchaj, a myślisz chociaż trochę o mnie?! - Przerwała mu w pół zdania. - Ciebie całymi dniami nie ma, jak myślisz, jak ja się czuję siedząc całą dobę sama w tym wielkim domu? Ile można! Też chcę z kimś porozmawiać, pośmiać... Ja też potrzebuję ciepła drugiej osoby. - Głos zaczął jej się łamać. Płakała?
-Przecież ona ma rodzinę Mila! Ludzi, którzy na pewno się o nią martwią. Wiem, co czujesz, naprawdę, ale pamiętaj, że dobro innych jest ważniejsze od naszego.
W tym momencie stwierdziłam, że mi głupio i muszę iść. Schodząc, specjalnie stawiałam głośne kroki, by mnie usłyszeli. Kiedy Mila mnie zobaczyła, odwróciła się plecami. Teraz miałam pewność, że płakała.
- Słuchajcie, jestem wam obojgu baaardzo wdzięczna, nawet nie wiecie jak bardzo. Ale czas już na mnie.
-Ohhh... Pamiętaj, że jesteś u nas zawsze mile widziana. - Mila mnie przytuliła. Byłam ciekawa, co zrobi Jasiek.
-Odprowadzę cię. - Rzekł tylko.
-Nieee, nie trzeba... - Nie chciałam, żeby to zrobił. Chciałam o nim zapomnieć.
-Trzeba, sama pewnie nie trafisz. - Otworzył mi drzwi i mroźne powietrze uderzyło mnie w twarz.
Miał rację. W życiu bym sama nie trafiła. Całą drogę milczeliśmy. Kiedy stanęliśmy przed moim domem, ja już chciałam iść, ale on widocznie chciał coś powiedzieć, tylko nie mógł ubrać tego w słowa.
-Słuchaj... Przepraszam za dzisiaj. Zapomnijmy o tym,ok? - patrzył na mnie z poczuciem winy w oczach. Bardzo mi się chciało płakać.
-Dobra. Dziękuję ci za wszystko, ale muszę już iść. - próbowałam się uśmiechnąć, ale coś mi nie wychodziło.
-Rozumiem. I tak jak mówiła moja siostra, jesteś u nas zawsze mile widziana - uśmiechnął się lekko i odszedł.
Stanęłam frontem do drzwi. Położyłam rękę na klamce, szczerze bojąc się ją nacisnąć. Nie wiedziałam, co zastanę w środku. Policzyłam do trzech i cicho weszłam. Momentalnie poczułam odór alkoholu. Ale coś jeszcze, taki ostry zapach, ledwie wyczuwalny. To... Swąd spalenizny. Biegiem wleciałam do domu. Pootwierałam wszystkie drzwi, szukając źródła dymu. Kuchnia. Na podłodze leżała nieprzytomna matka. Zamarłam. Kiedy spojrzałam w górę zobaczyłam firany, sofę i kuchenkę w ogniu. Byłam przerażona. Sprawdziłam, czy oddycha. Na szczęście. Przerzuciłam matkę chwytem ratownicznym na plecy i wybiegłam. Zapomniałam,że ojciec mógł gdzieś leżeć. Wstałam i poszłam go szukać. Był w sypialni, koło łóżka. Co dziwne, było tu więcej dymu niż w kuchni. Sprawdziłam oddech. Nie oddycha! Co robić, co robić?!...
__________________________________________________________________________
Naprawdę się cieszę, że moje FF Wam się podoba ❤ to naprawdę strasznie miłe czytać te Wszystkie komentarze na asku :) jeśli chcecie o coś zapytać, lub mnie lepiej poznać, zapraszam: ask.fm/Znajoma2000 . Proszę, komentujcie i przesyłajcie dalej, bo to naprawdę mega motywuje ❤ Rozdziały są codziennie, więc patrzcie, czy nie ma nic nowego :)
O Boże. - pomyślałam - Zaraz mój pierwszy pocałunek i to z NIM. Czy mogło być coś piękniejszego?
Kiedy nasze usta były tuż-tuż od siebie, Janek nagle wstał i jakby zły szybko wyszedł, wpadając po drodze na swoją siostrę. Byłam w szoku. Co się właśnie stało? Mila zdawała się nie mniej zdezorientowana niż ja.
-A jemu o co chodzi? - zapytała patrząc jakby w ślad za nim.
-Nie mam bladego pojęcia. - Nadal nie mogłam w to uwierzyć. Wszystko było tak dobrze, co zrobiłam źle? Czułam się jakbym dostała w twarz. To było takie żenujące.
-Nieważne, później z nim pogadam. Jedz, zaraz będzie zimne, a ty musisz nabrać sił. - Jak zwykle była uśmiechnięta. Ale ja nie miałam ochoty na jedzenie. Chciałam stąd jak najszybciej wyjść. Tylko co mogłam zrobić? Wrócić do domu, gdzie prawdopodobnie znowu dostanę w twarz? Opuchlizna jeszcze nie zeszła. Może to o to chodzi? Może jestem zbyt szkaradna? Zachciało mi się płakać. I chyba Milka to zauważyła, bo bez słowa mnie przytuliła. Znam ją od godziny, a już czuję, jakbyśmy znały się od lat.
Bezwiednie po policzkach zaczęły mi płynąć łzy. Ciągle płakałam. Mila wzięła tacę, położyła mi ją na łóżku i uśmiechając się na odchodne, wyszła. Zostałam sama z jedzeniem. Sama, niekochana i samotna. Samotność... Czy może być w życiu coś gorszego?
Zaczęłam przeżuwać jajecznicę, choć chciało mi się wymiotować na jej widok. Nie, żeby była niesmaczna czy coś, ale czułam się osłabiona psychicznie. Nadal nie mogłam pojąć tego wszystkiego. Wypiłam ostatni łyk soku i ostrożnie wstałam z łóżka. Po zrobieniu kilku kroków stwierdziłam, że nic mi nie jest i mogę iść do domu.
Schodząc ze schodów usłyszałam strzępki rozmowy. Chyba Mila i Jaś o czymś dyskutowali. Wtem usłyszałam swoje imię. Odruchowo przystanęłam i zaczęłam podsłuchiwać.
-Nie, nie i koniec. - Mila uparcie czegoś zabraniała. Byłam ciekawa, o co chodzi.
-Ale nie rozumiesz, że ona nie może tu zostać?! Dobrze o tym wiesz. Nie chcę, żeby też w to wpadła.
-Jezu, przecież nie na zawsze! Ale kilka dni na "obserwację". Dam jej swoje ciuchy, a jedzenia przecież mamy mnóstwo. - Jej głos był coraz bardziej błagalny.
-Mila, przecież dobrze wiesz, jak wygląda sytuacja. Przecież nie....
-Słuchaj, a myślisz chociaż trochę o mnie?! - Przerwała mu w pół zdania. - Ciebie całymi dniami nie ma, jak myślisz, jak ja się czuję siedząc całą dobę sama w tym wielkim domu? Ile można! Też chcę z kimś porozmawiać, pośmiać... Ja też potrzebuję ciepła drugiej osoby. - Głos zaczął jej się łamać. Płakała?
-Przecież ona ma rodzinę Mila! Ludzi, którzy na pewno się o nią martwią. Wiem, co czujesz, naprawdę, ale pamiętaj, że dobro innych jest ważniejsze od naszego.
W tym momencie stwierdziłam, że mi głupio i muszę iść. Schodząc, specjalnie stawiałam głośne kroki, by mnie usłyszeli. Kiedy Mila mnie zobaczyła, odwróciła się plecami. Teraz miałam pewność, że płakała.
- Słuchajcie, jestem wam obojgu baaardzo wdzięczna, nawet nie wiecie jak bardzo. Ale czas już na mnie.
-Ohhh... Pamiętaj, że jesteś u nas zawsze mile widziana. - Mila mnie przytuliła. Byłam ciekawa, co zrobi Jasiek.
-Odprowadzę cię. - Rzekł tylko.
-Nieee, nie trzeba... - Nie chciałam, żeby to zrobił. Chciałam o nim zapomnieć.
-Trzeba, sama pewnie nie trafisz. - Otworzył mi drzwi i mroźne powietrze uderzyło mnie w twarz.
Miał rację. W życiu bym sama nie trafiła. Całą drogę milczeliśmy. Kiedy stanęliśmy przed moim domem, ja już chciałam iść, ale on widocznie chciał coś powiedzieć, tylko nie mógł ubrać tego w słowa.
-Słuchaj... Przepraszam za dzisiaj. Zapomnijmy o tym,ok? - patrzył na mnie z poczuciem winy w oczach. Bardzo mi się chciało płakać.
-Dobra. Dziękuję ci za wszystko, ale muszę już iść. - próbowałam się uśmiechnąć, ale coś mi nie wychodziło.
-Rozumiem. I tak jak mówiła moja siostra, jesteś u nas zawsze mile widziana - uśmiechnął się lekko i odszedł.
Stanęłam frontem do drzwi. Położyłam rękę na klamce, szczerze bojąc się ją nacisnąć. Nie wiedziałam, co zastanę w środku. Policzyłam do trzech i cicho weszłam. Momentalnie poczułam odór alkoholu. Ale coś jeszcze, taki ostry zapach, ledwie wyczuwalny. To... Swąd spalenizny. Biegiem wleciałam do domu. Pootwierałam wszystkie drzwi, szukając źródła dymu. Kuchnia. Na podłodze leżała nieprzytomna matka. Zamarłam. Kiedy spojrzałam w górę zobaczyłam firany, sofę i kuchenkę w ogniu. Byłam przerażona. Sprawdziłam, czy oddycha. Na szczęście. Przerzuciłam matkę chwytem ratownicznym na plecy i wybiegłam. Zapomniałam,że ojciec mógł gdzieś leżeć. Wstałam i poszłam go szukać. Był w sypialni, koło łóżka. Co dziwne, było tu więcej dymu niż w kuchni. Sprawdziłam oddech. Nie oddycha! Co robić, co robić?!...
__________________________________________________________________________
Naprawdę się cieszę, że moje FF Wam się podoba ❤ to naprawdę strasznie miłe czytać te Wszystkie komentarze na asku :) jeśli chcecie o coś zapytać, lub mnie lepiej poznać, zapraszam: ask.fm/Znajoma2000 . Proszę, komentujcie i przesyłajcie dalej, bo to naprawdę mega motywuje ❤ Rozdziały są codziennie, więc patrzcie, czy nie ma nic nowego :)
środa, 25 lutego 2015
Rozdział 4
"Deszcz rozmył krew z mojej twarzy, która już zdążyła zakrzepnąć, powodując potok czerwonej mazi. Krew, wszędzie krew. Krew krew krew krew. Czerwień była ostatnim kolorem, bo po nim nastąpiła czerń..."
Otworzyłam oczy, ale nic nie widziałam. Wszystko było zalane białą poświatą. Zaczęłam się zastanawiać, czy to tak czują się ludzie, kiedy umierają. Owszem, byłam pewna, że żyję, ale leżąc bezsilnie tylko takie refleksje mnie nachodziły. Spróbowałam przetrzeć oczy, ale moje ręce były jak z ołowiu. Zrezygnowałam więc i całą swoją siłę postarałam się skupić na oczach. Po chwili już było lepiej, widziałam kontury przedmiotów, ale mimo to nadal wszystko było ciut zamazane. Poczułam pulsowanie całej twarzy. Przyłożyłam rękę i się przeraziłam. Moja twarz byla cała nabrzmiała. Obróciłam głowę w prawo i spostrzegłam, że koło mnie ktoś siedzi. Dziewczyna. Chciałam się odezwać, ale z moich ust wydobył się tylko jęk. Odchrząknęłam i spróbowałam jeszcze raz.
-Kim jesteś? Gdzie jestem? - zapytałam cicho.
-Jestem Mila, możesz też na mnie mówić Milka. Jesteś w moim domu. - dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Skądś kojarzyłam ten głos..
-Jak się tu znalazłam? - pamiętam tylko siedzenie za kontenerem.
-Mój brat cię znalazł całą zakrwawioną, nie mógł cię tak zostawić. Mieszkamy blisko, więc po prostu cię przyniósł. Teraz ja zapytam: a kim ty jesteś? - Dziewczyna mimo uśmiechu wyglądała na zmartwioną. Odgarnęła długie, ciemne włosy za ucho. Była bardzo ładna.
-Ja.. Jestem Wiktoria. Możesz też na mnie mówić Froncala. - starałam się uśmiechnąć, ale miałam przeciętą wargę, zamiast uśmiechu wyszedł mi jakiś grymas. - A kim jest twój brat?
-Pójdę po niego,żeby z tobą posiedział, a ja zrobię ci coś do jedzenia, musisz być głodna. - puściła do mnie oczko i wstała.
-Nie! Nie chcę robić kłopotu! Nie jestem umierająca! - Próbowałam się podnieść, ale jakby w ramach protestu moje ręce się ugięły i upadłam na łóżko.
-Widzę, pełnia życia. - Dziewczyna zaczęła się perliście śmiać i wyszła.
Zastanawiałam się nad tym, jak długo już tu leżę. I zaczęłam się martwić co z matką. Było nie było, ona mnie urodziła. Nie mogłabym zrobić jej krzywdy celowo. Kiedy moje myśli zaczęły stawać się jeszcze mroczniejsze, ktoś wszedł niosąc ogromną tacę pełną jedzenia. Zamknęłam oczy i wczułam się w ten cudowny zapach.
-A Mila mówiła, że już się ocknęłaś. - Momentalnie otworzyłam oczy. Przede mną stał On.
Nagle wszystko stało się jasne. To był jego numer, a dziewczyna, która odebrała to Mila.
A Milka była jego siostrą! Patrzyłam na niego z rosnącym zażenowaniem. On też patrzył na mnie dość niepewnie.
-Jestem Janek. A ty? Niepierwszy raz się spotykamy. - Uśmiechnął się nieśmiało. Czyli jednak miał na imię Jan.
-Wiktoria. Mówią też na mnie Froncala. - Jestem w stu procentach pewna, że byłam czerwona. Strasznie się rumienię.
-Dlaczego przede mną uciekałaś? - Zapytał trochę przepłoszony. I co ja teraz kurde mam odpowiedzieć?!
-Sam widziałeś, w jakim stanie mnie znalazłeś. Nie chciałam niewygodnych pytań... - to BYŁY niewygodne pytania. Zaczęłam się wiercić.
-Niewygodnie ci? Poprawię ci poduszkę. - Zanim zdążyłam zaprotestować, już stał nade mną.
Spojrzałam w górę. Błękitna koszula krępowała jego ruchy i opinała tors. Kiedy pochylał się, mogłam przez kołnierzyk zobaczyć jego pięknie wyrzeźbione ciało. Uderzył mnie jego zapach. Pachniał... Fantastycznie. Nie wiem jak się wyrazić, żebyście zrozumieli. Spojrzałam na jego szczękę. Widać było lekki zarost. Dwa pieprzyki po lewej stronie twarzy dodawały mu uroku i niewinności. Mocno zarysowane kości policzkowe sprawiały, że chce się wziąć jego twarz w swoje dłonie. I te włosy. Ciemne jak u jego siostry, w artystycznym nieładzie, już przydługie. Nie mogłam oderwać oczu od jego ust, były tuż nad moimi. Niczego tak bardzo nie pragnęłam w tej chwili jak tego, by mnie pocałował.
Po chwili zorientowałam się, że on też na mnie patrzy. Speszyłam się. Co, jeśli widział o czym myślę? Na mojej twarzy zawsze rysują się wszystkie emocje. Spojrzałam mu w oczy i w nich zatonęłam. Były cudowne.
Jego wzrok przeniósł się na moje usta. Jego wargi zaczęły powoli przybliżać do moich....
_________________________________________________________
Oto i wyczekiwany rozdział czwarty :) Mila to mega osóbka, która prowadzi wspaniałego aska o Jasiu, na którego Was serdecznie zapraszam :) ask.fm/JDabrowskyinfo .
Zapraszam do komentowania, to daje ogromną satysfakcję i motywację do dalszego pisania. Dziękuję za wszystkie opinie, rady i krytykę. Byłabym bardzo wdzięczna za polecenie bloga :3 Firanki Forever! ❤
Rozdział 3
"Zastanawiałam się, co teraz zrobić. To prawdopodobnie jego numer, ale...
Napisać? Zadzwonić? Przecież nawet nie wiem, jak ma na imię..."
Siedziałam na łóżku patrząc się bezmyślnie w ekran. No przecież w jakimś celu zapisał ten numer... Ale co, jeśli to nie jego? Kurczę, muszę się dowiedzieć. Muszę, muszę, muszę! Dobra, raz się żyje.. Carpe Diem i te sprawy. Ehhh. Cała spięta wybrałam numer. Z każdym kolejnym sygnałem denerwowałam się coraz bardziej.
-Halo? - usłyszałam śmiech dziewczyny. - Janek, auaaaa, hahahah przestań, rozmawiam! - dziewczyna śmiała się, jakby ją ktoś łaskotał. W tle słyszałam jego głos. Na pewno należał do niego. Nie pomyliłabym go z żadnym innym. Ale to był dla mnie duży cios. Nie chcąc dłużej tego ciągnąć, rozłączyłam się. Opadłam bezsilnie na łóżko i jakoś tak łzy same popłynęły z moich oczu. Jaka jestem głupia, co ja sobie wyobrażałam? Że będzie wolny, zadzwonię do niego i zaprosi mnie na randkę?
Usiadłam, bo zaczęłam się dławić. Nikt przecież nie chce się ze mną przyjaźnić, już nie mówiąc o uczuciu do mnie. Płakałam coraz mocniej i mocniej, moje ramiona drgały w spazmatycznym szlochu. Przesiadłam się na parapet okna. było to bardzo proste, parapet miałam niski, taki do siedzenia. Spojrzałam smutno za okno. Pogoda była koszmarna, deszcz lekko kropił. Stalowe chmury jakby specjalnie dla mnie przykrywały niebo. Wszystko tak pięknie zgrywało się w smutną symfonię.
Stwierdziłam, że wyjdę na spacer. Muszę się ogarnąć. Poszłam do łazienki, po drodze chowając telefon do kieszeni i przemyłam twarz zimną wodą. Od razu lepiej. Zeszłam na dół z zamiarem założenia kurtki. Oczywiście wpadłam na moją matkę.
-A ty gdzie znowu? - zapytała wstawiona. Tak, moja rodzina to rodzina patologiczna. Ojciec pije, matka pije, przemoc to też norma.
-Idę na spacer.
-W taką pogodę? - już język jej się plątał.
-Tak. - Jak najszybciej chciałam ją wyminąć, ale boleśnie chwyciła mnie za włosy.
-Nigdzie nie idziesz, masz sprzatątać!
-Przecież jest czysto. - Głos zaczął mi się łamać. Pijani rodzice byli nieobliczalni.
-Masz spsprzątać! Juuuż!
-Ja chcę wyjść! Puść mnie! - Wciąż trzymała moje włosy. Kombinowałam, co zrobić, żeby mnie puściła.
-Nigdzie kurwa nie idziesz! -Pociągnęła mnie za włosy tak, że się przewróciłam. Chwyciła butelkę piwa ze stołu, była gdzieś w 1/3 zapełniona. Rzuciła nią we mnie, dostałam w twarz. Reszta alkoholu wylała się na mnie. Odruchowo chwyciłam się za twarz, wstając i nie myśląc co robię, popchnęłam ją wybiegając z domu.
Biegłam dobrą chwilę, nie wiedząc dokąd. Po prostu przed siebie.Twarz mi pulsowała, rzuciła z całej siły. Zatrzymałam się, żeby trochę odetchnąć. Oparłam się na kolanach i zauważyłam, że mam ciemne plamy na granatowej bluzce. Spojrzałam na ręce. Pełno krwi. "O matko, tylko spokojnie" - powtarzałam sobie. Widok krwi od zawsze powodował u mnie mdłości. "Co teraz, co robić?" Przecież nie mogłam tak pójść na miasto, wyglądam, jakbym kogoś zamordowała.
-"Hej! Ty tam!" - O nie. Proszę nie. To był JEGO głos. Odwróciłam się szybko, sprawdzając odległość między nami. Kilkanaście metrów. Szybko podejmując decyzję zaczęłam biec. Niestety, nigdy nie byłam dobra z wf, mam swoją masę. Poza tym, kilkuminutowy bieg chwilę temu jeszcze pogarszał moją sytuację. Wbiegłam w jakiś zaułek i usiadłam za kontenerem na śmieci. "Proszę, żeby mnie tu nie znalazł, nie chcę, żeby mnie widział w takim stanie" - błagałam w myślach. Zaczęłam płakać, to wszystko było straszne. I na dodatek zaczęło padać.
Deszcz rozmył krew z mojej twarzy, która już zdążyła zakrzepnąć, powodując potok czerwonej mazi. Krew, wszędzie krew. Krew krew krew krew. Czerwień była ostatnim kolorem, bo po nim nastąpiła czerń...
Siedziałam na łóżku patrząc się bezmyślnie w ekran. No przecież w jakimś celu zapisał ten numer... Ale co, jeśli to nie jego? Kurczę, muszę się dowiedzieć. Muszę, muszę, muszę! Dobra, raz się żyje.. Carpe Diem i te sprawy. Ehhh. Cała spięta wybrałam numer. Z każdym kolejnym sygnałem denerwowałam się coraz bardziej.
-Halo? - usłyszałam śmiech dziewczyny. - Janek, auaaaa, hahahah przestań, rozmawiam! - dziewczyna śmiała się, jakby ją ktoś łaskotał. W tle słyszałam jego głos. Na pewno należał do niego. Nie pomyliłabym go z żadnym innym. Ale to był dla mnie duży cios. Nie chcąc dłużej tego ciągnąć, rozłączyłam się. Opadłam bezsilnie na łóżko i jakoś tak łzy same popłynęły z moich oczu. Jaka jestem głupia, co ja sobie wyobrażałam? Że będzie wolny, zadzwonię do niego i zaprosi mnie na randkę?
Usiadłam, bo zaczęłam się dławić. Nikt przecież nie chce się ze mną przyjaźnić, już nie mówiąc o uczuciu do mnie. Płakałam coraz mocniej i mocniej, moje ramiona drgały w spazmatycznym szlochu. Przesiadłam się na parapet okna. było to bardzo proste, parapet miałam niski, taki do siedzenia. Spojrzałam smutno za okno. Pogoda była koszmarna, deszcz lekko kropił. Stalowe chmury jakby specjalnie dla mnie przykrywały niebo. Wszystko tak pięknie zgrywało się w smutną symfonię.
Stwierdziłam, że wyjdę na spacer. Muszę się ogarnąć. Poszłam do łazienki, po drodze chowając telefon do kieszeni i przemyłam twarz zimną wodą. Od razu lepiej. Zeszłam na dół z zamiarem założenia kurtki. Oczywiście wpadłam na moją matkę.
-A ty gdzie znowu? - zapytała wstawiona. Tak, moja rodzina to rodzina patologiczna. Ojciec pije, matka pije, przemoc to też norma.
-Idę na spacer.
-W taką pogodę? - już język jej się plątał.
-Tak. - Jak najszybciej chciałam ją wyminąć, ale boleśnie chwyciła mnie za włosy.
-Nigdzie nie idziesz, masz sprzatątać!
-Przecież jest czysto. - Głos zaczął mi się łamać. Pijani rodzice byli nieobliczalni.
-Masz spsprzątać! Juuuż!
-Ja chcę wyjść! Puść mnie! - Wciąż trzymała moje włosy. Kombinowałam, co zrobić, żeby mnie puściła.
-Nigdzie kurwa nie idziesz! -Pociągnęła mnie za włosy tak, że się przewróciłam. Chwyciła butelkę piwa ze stołu, była gdzieś w 1/3 zapełniona. Rzuciła nią we mnie, dostałam w twarz. Reszta alkoholu wylała się na mnie. Odruchowo chwyciłam się za twarz, wstając i nie myśląc co robię, popchnęłam ją wybiegając z domu.
Biegłam dobrą chwilę, nie wiedząc dokąd. Po prostu przed siebie.Twarz mi pulsowała, rzuciła z całej siły. Zatrzymałam się, żeby trochę odetchnąć. Oparłam się na kolanach i zauważyłam, że mam ciemne plamy na granatowej bluzce. Spojrzałam na ręce. Pełno krwi. "O matko, tylko spokojnie" - powtarzałam sobie. Widok krwi od zawsze powodował u mnie mdłości. "Co teraz, co robić?" Przecież nie mogłam tak pójść na miasto, wyglądam, jakbym kogoś zamordowała.
-"Hej! Ty tam!" - O nie. Proszę nie. To był JEGO głos. Odwróciłam się szybko, sprawdzając odległość między nami. Kilkanaście metrów. Szybko podejmując decyzję zaczęłam biec. Niestety, nigdy nie byłam dobra z wf, mam swoją masę. Poza tym, kilkuminutowy bieg chwilę temu jeszcze pogarszał moją sytuację. Wbiegłam w jakiś zaułek i usiadłam za kontenerem na śmieci. "Proszę, żeby mnie tu nie znalazł, nie chcę, żeby mnie widział w takim stanie" - błagałam w myślach. Zaczęłam płakać, to wszystko było straszne. I na dodatek zaczęło padać.
Deszcz rozmył krew z mojej twarzy, która już zdążyła zakrzepnąć, powodując potok czerwonej mazi. Krew, wszędzie krew. Krew krew krew krew. Czerwień była ostatnim kolorem, bo po nim nastąpiła czerń...
wtorek, 24 lutego 2015
Rozdział 2
"Tak, to było dziwne, ale strasznie mnie pociągał. Chciałam popatrzeć na niego jeszcze chociaż chwilę, przecież prawdopodobnie nigdy już go nie spotkam. Widziałam, że skręcił w alejkę. Kiedy tam weszłam, już go nie było..."
Zaczęłam się zastanawiać, gdzie on mógł przepaść? Przecież nie może nagle rozpłynąć się w powietrzu! Mimo to chciałam go jakoś odnaleźć.. Ruszyłam znów alejką, wyprzedzając kolejnych ludzi. Robiło się coraz ciemniej, była w końcu zima. Chłód już zaczął wdzierać mi się pod ubranie.
Wyszłam na chodnik. Nie było to łatwe, bo tłum napierał ze wszytkich stron. Jednak jakoś mi się udało. Jest! Zauważyłam jego płaszcz po drugiej stronie ulicy. Znowu wszedł w taką jakby alejkę. Czy on nie może iść po chodniku jak człowiek? Musiałam prawie biec truchtem, żeby nie stracić go z oczu. Zaczął drobno sypać śnieg, co rozmazywało mi trochę pole widzenia. Mimo to szłam dalej. Przechodziłam kolejne uliczki ślepo za nim podążając. Potknęłam się i wylądowałam twarzą w śniegu. Matko, jak zimno. Wstałam, otrzepując się z resztek białego puchu. Zorientowałam się, że nie wiem, gdzie jestem. Zaczęłam panikować, bowiem było już zupełnie ciemno. I robiło się coraz później. Chciałam wyciągnąć z kieszeni telefon, by sprawdzić godzinę i ewentualnie zadzwonić po kogoś. Okazało się, że go tam nie ma. Sprawdziłam drugą kieszeń. Też była pusta. Zaczęłam gmerać po całym ciele. Zgubiłam telefon. I do tego nie mam pojęcia, gdzie jestem. Czy może być jeszcze gorzej?
Bezsilna ruszyłam przed siebie, łzy zaczęły delikatnie płynąć po mojej twarzy. Nagle poczułam, że ktoś łapie mnie za rękę. Odruchowo podskoczyłam, oczywiście krzycząc. Przecież jest późno, a ja jestem sama w ciemnym zaułku.
-Co tu robisz? - Tak, to był on. Chłopak z kolejki. Wydawał się trochę zmartwiony.
-Eeee, jaaa... - Co odpowiedzieć? Że go śledzę, bo jest niesamowicie seksowny? Chyba jeszcze nigdy nie było mi tak głupio jak w tej chwili. Cała czerwona starałam się przybrać minę niewiniątka, ale chyba to zauważył, bo wciąż nieustępliwie czekał odpowiedzi.
-Zgubiłam się. - Stwierdziłam, że prawda będzie najlepszym rozwiązaniem. No dobra, część prawdy.
Nagle jego ręka mnie objęła i zrobił kilka kroków, tymsamym zmuszając mnie do chodu. Po kilku metrach był skręt, gdzie wychodzi się na parking przy supermarkecie. Który jest 100m od mojego domu. Jakim cudem się tu znalazłam, skoro wesołe miasteczko jest po drugiej stronie miasta? No cóż, to chyba jednak nie jest tak daleko.
Przystanęliśmy, a on wciąż mnie obejmując wyciągnął coś z kieszeni.
-To chyba należy do ciebie. - Podał mi mój telefon. Nie mogłam uwierzyć w to, co się właśnie działo.
-Co? Skąd go masz? - Zapytałam wmurowana w ziemię.
-Leżał przy wejściu do wesołego miasteczka. - Stałam wpatrzona w niego jakby był świętym.
-Skoro leżał przy wejściu, jakim cudem wiedziałeś, że należy do mnie?
-Zgadywałem. - Puścił mi oczko i odszedł, a ja wciąż stałam próbując dojść do siebie. Przecież on nie mógł... Jak?!
Stwierdziłam, że pójdę do domu i tam na spokojnie wszystko przemyślę. W ciepłym pokoju.
Kiedy wróciłam, rzuciłam się na łóżko. Oczywiście nie mogło się obyć bez ostrej wymiany zdań z rodzicami, bo przecież "gdzie ja się szlajam o tej godzinie" "ile to ja mam lat" i bla bla.. Stara śpiewka, słyszę to codziennie. Naprawdę. I, tak jak przypuszczałam, moje tłumaczenia, że się zgubiłam nic nie dały. Ehhh. Norma. Odblokowałam telefon i spojrzałam na swoją słodką białą tapetę. Tak, po prostu miałam cały biały ekran, który zawsze raził wszystkich w oczy, tylko nie mnie, bo jestem przyzwyczajona. Wpadłam na to, bo zawsze ktoś chciał mi grzebać w telefonie. A teraz już tego nie próbują.
Niechcący dotknęłam ekran i coś mi się zaznaczyło. Ciąg cyfr. Policzyłam, mając głupią nadzieję... Jedna, druga, trzecia cyfra... Tak. Zgadza się. Dziewięć cyfr. Numer telefonu. Szybko sięgnęłam po notes i długopis z nocnej szafki i spisałam numer. Trzeba przyznać, to było naprawdę sprytne. I dzięki mojemu szczęściu to znalazłam, bo to czysty przypadek. W życiu bym tego nie zauważyła. Zastanawiałam się, co teraz zrobić. To prawdopodobnie jego numer, ale... Napisać? Zadzwonić? Przecież nawet nie wiem, jak ma na imię...
________________________________________________
Mamy rozdział drugi :) zapraszam do komentowania :)
Zaczęłam się zastanawiać, gdzie on mógł przepaść? Przecież nie może nagle rozpłynąć się w powietrzu! Mimo to chciałam go jakoś odnaleźć.. Ruszyłam znów alejką, wyprzedzając kolejnych ludzi. Robiło się coraz ciemniej, była w końcu zima. Chłód już zaczął wdzierać mi się pod ubranie.
Wyszłam na chodnik. Nie było to łatwe, bo tłum napierał ze wszytkich stron. Jednak jakoś mi się udało. Jest! Zauważyłam jego płaszcz po drugiej stronie ulicy. Znowu wszedł w taką jakby alejkę. Czy on nie może iść po chodniku jak człowiek? Musiałam prawie biec truchtem, żeby nie stracić go z oczu. Zaczął drobno sypać śnieg, co rozmazywało mi trochę pole widzenia. Mimo to szłam dalej. Przechodziłam kolejne uliczki ślepo za nim podążając. Potknęłam się i wylądowałam twarzą w śniegu. Matko, jak zimno. Wstałam, otrzepując się z resztek białego puchu. Zorientowałam się, że nie wiem, gdzie jestem. Zaczęłam panikować, bowiem było już zupełnie ciemno. I robiło się coraz później. Chciałam wyciągnąć z kieszeni telefon, by sprawdzić godzinę i ewentualnie zadzwonić po kogoś. Okazało się, że go tam nie ma. Sprawdziłam drugą kieszeń. Też była pusta. Zaczęłam gmerać po całym ciele. Zgubiłam telefon. I do tego nie mam pojęcia, gdzie jestem. Czy może być jeszcze gorzej?
Bezsilna ruszyłam przed siebie, łzy zaczęły delikatnie płynąć po mojej twarzy. Nagle poczułam, że ktoś łapie mnie za rękę. Odruchowo podskoczyłam, oczywiście krzycząc. Przecież jest późno, a ja jestem sama w ciemnym zaułku.
-Co tu robisz? - Tak, to był on. Chłopak z kolejki. Wydawał się trochę zmartwiony.
-Eeee, jaaa... - Co odpowiedzieć? Że go śledzę, bo jest niesamowicie seksowny? Chyba jeszcze nigdy nie było mi tak głupio jak w tej chwili. Cała czerwona starałam się przybrać minę niewiniątka, ale chyba to zauważył, bo wciąż nieustępliwie czekał odpowiedzi.
-Zgubiłam się. - Stwierdziłam, że prawda będzie najlepszym rozwiązaniem. No dobra, część prawdy.
Nagle jego ręka mnie objęła i zrobił kilka kroków, tymsamym zmuszając mnie do chodu. Po kilku metrach był skręt, gdzie wychodzi się na parking przy supermarkecie. Który jest 100m od mojego domu. Jakim cudem się tu znalazłam, skoro wesołe miasteczko jest po drugiej stronie miasta? No cóż, to chyba jednak nie jest tak daleko.
Przystanęliśmy, a on wciąż mnie obejmując wyciągnął coś z kieszeni.
-To chyba należy do ciebie. - Podał mi mój telefon. Nie mogłam uwierzyć w to, co się właśnie działo.
-Co? Skąd go masz? - Zapytałam wmurowana w ziemię.
-Leżał przy wejściu do wesołego miasteczka. - Stałam wpatrzona w niego jakby był świętym.
-Skoro leżał przy wejściu, jakim cudem wiedziałeś, że należy do mnie?
-Zgadywałem. - Puścił mi oczko i odszedł, a ja wciąż stałam próbując dojść do siebie. Przecież on nie mógł... Jak?!
Stwierdziłam, że pójdę do domu i tam na spokojnie wszystko przemyślę. W ciepłym pokoju.
Kiedy wróciłam, rzuciłam się na łóżko. Oczywiście nie mogło się obyć bez ostrej wymiany zdań z rodzicami, bo przecież "gdzie ja się szlajam o tej godzinie" "ile to ja mam lat" i bla bla.. Stara śpiewka, słyszę to codziennie. Naprawdę. I, tak jak przypuszczałam, moje tłumaczenia, że się zgubiłam nic nie dały. Ehhh. Norma. Odblokowałam telefon i spojrzałam na swoją słodką białą tapetę. Tak, po prostu miałam cały biały ekran, który zawsze raził wszystkich w oczy, tylko nie mnie, bo jestem przyzwyczajona. Wpadłam na to, bo zawsze ktoś chciał mi grzebać w telefonie. A teraz już tego nie próbują.
Niechcący dotknęłam ekran i coś mi się zaznaczyło. Ciąg cyfr. Policzyłam, mając głupią nadzieję... Jedna, druga, trzecia cyfra... Tak. Zgadza się. Dziewięć cyfr. Numer telefonu. Szybko sięgnęłam po notes i długopis z nocnej szafki i spisałam numer. Trzeba przyznać, to było naprawdę sprytne. I dzięki mojemu szczęściu to znalazłam, bo to czysty przypadek. W życiu bym tego nie zauważyła. Zastanawiałam się, co teraz zrobić. To prawdopodobnie jego numer, ale... Napisać? Zadzwonić? Przecież nawet nie wiem, jak ma na imię...
________________________________________________
Mamy rozdział drugi :) zapraszam do komentowania :)
Rozdział 1
Nienawidzę wysokości. Boję się stać na balkonie pierwszego piętra, a co dopiero przejażdżka kolejką górską. Niestety, stało się. Ciekawość zwyciężyła. Zajęłam ostatni wolny wagonik, obok mnie było jeszcze jedno miejsce. Zadowolona, że jadę sama położyłam swoje rzeczy koło siebie i starałam się usiąść wygodnie, ale byłam zbyt zestresowana. Zaczęłam patrzeć na swoje paznokcie, wczoraj pomalowałam, a dziś już mam odpryski. Muszę zainwestować w lepsze lakiery.
-Ekhem. - z zamyślenia wyrwało mnie chrząknięcie. Uniosłam głowę przepłoszona i nie mogłam wyjść z podziwu. Nade mną stał niewiarygodny przystojniak. Jego ciemne, prawie czarne włosy były artystycznie potargane, brązowe oczy okalały długie, ciemne rzęsy. Wyglądał jakby był zły, ale dwa pieprzyki koło nosa w lewej części twarzy sprawiały, że stawał się uroczy. Zaczęłam się zastanawiać, ile ma lat, bo twarz miał młodą, ale budowa ciała wskazywała, że mógł mieć jakieś 18 czy 19 lat.
-Czy mogłabyś zabrać swoje rzeczy? - wskazał głową na mój plecak i kurtkę, które spokojnie spoczywały na siedzeniu, na którym z pewnością chciał siedzieć. Zaczerwieniłam się i czym prędzej wzięłam co moje. Chłopak usiadł koło mnie. Nagle opuściły się bramki. Przerażona zamknęłam oczy i kurczowo zacisnęłam dłonie w pięści. Nawet nie ruszyliśmy, a ja już czułam, że spadam. "Wdech, wydech" głęboko nabierałam powietrza, żeby się trochę uspokoić. Zdziwiona poczułam ciepłą dłoń na swoiom kolanie. Z ust nieznajomego zaczęły wydobywać się uspokajające słowa.
-Ćśśś, nie ma się czego bać. Jesteś tu zupełnie bezpieczna, nic ci się nie stanie. Masz lęk wysokości?
Zamurowało mnie. Zupełnie. Najpierw niezbyt miło mi każe wziąć swoje rzeczy, a teraz mnie uspokaja. Przyznam szczerze, że zaczęło mi się to podobać. Wiecie, dziewczyna w każdym filmie udaje niewinną czy wystraszoną, żeby skupić na sobie uwagę faceta. Każda lubi czuć, że ktoś się nią przyjmuje. Zaintrygował mnie ten chłopak.
-Tak, mam. -odpowiedziałam cicho.
-Więc co tutaj robisz?- Co dziwne, wcale nie był w szoku. Wydawał się naprawdę strapiony. Kolejka zaczęła wolno piąć się w górę. Zastanawiające, nie bałam się, kiedy On ze mną rozmawiał.
-Nie mam pojęcia. Po prostu nigdy nie jechałam kolejką górską. Akurat przechodziłam, więc stwierdziłam, że czemu nieeeeeeeee....-w tym momencie gwałtownie był spad, zaczęłam szaleńczo krzyczeć, jeszcze nigdy nie byłam tak przerażona. Spojrzałam na niego bez przerwy krzycząc, a on co robił? Śmiał się. Naprawdę. Wszyscy bez wyjątku krzyczeli, piszczeli, tylko ten jeden chłopak się śmiał. Mało tego, rechotał jakby to była rzecz niesłychanie zabawna. Kiedy w końcu kolejka zatrzymała się i z niej wysiadłam, prawie się rozpłakałam ze szczęścia. Nie doceniacie tego, że chodzicie po ziemi, wiem, co mówię. Chwyciłam sie murku głośno dysząc. Zza moich pleców wyszedł ten nieziemsko piękny chłopak. Przeszedł parę kroków i odwrócił się do mnie.
-Było miło. Dzięki. - uśmiechnął się niczym niegrzeczny chłopiec, puścił mi oczko i poszedł. Nie mogłam tak tego zostawić. Nie myśląc nad tym, co robię, zaczęłam za nim iść. Tak, to było dziwne, ale strasznie mnie pociągał. Chciałam popatrzeć na niego jeszcze chociaż chwilę, przecież prawdopodobnie nigdy już go nie spotkam. Widziałam, że skręcił w alejkę. Kiedy tam weszłam, już go nie było...
____________________________________
Mamy pierwszy rozdział :) zapraszam do komentowania. Owym chłopakiem oczywiście jest Jaś, JDabrowsky. Mam nadzieję, że historia Wam się spodoba :)
-Ekhem. - z zamyślenia wyrwało mnie chrząknięcie. Uniosłam głowę przepłoszona i nie mogłam wyjść z podziwu. Nade mną stał niewiarygodny przystojniak. Jego ciemne, prawie czarne włosy były artystycznie potargane, brązowe oczy okalały długie, ciemne rzęsy. Wyglądał jakby był zły, ale dwa pieprzyki koło nosa w lewej części twarzy sprawiały, że stawał się uroczy. Zaczęłam się zastanawiać, ile ma lat, bo twarz miał młodą, ale budowa ciała wskazywała, że mógł mieć jakieś 18 czy 19 lat.
-Czy mogłabyś zabrać swoje rzeczy? - wskazał głową na mój plecak i kurtkę, które spokojnie spoczywały na siedzeniu, na którym z pewnością chciał siedzieć. Zaczerwieniłam się i czym prędzej wzięłam co moje. Chłopak usiadł koło mnie. Nagle opuściły się bramki. Przerażona zamknęłam oczy i kurczowo zacisnęłam dłonie w pięści. Nawet nie ruszyliśmy, a ja już czułam, że spadam. "Wdech, wydech" głęboko nabierałam powietrza, żeby się trochę uspokoić. Zdziwiona poczułam ciepłą dłoń na swoiom kolanie. Z ust nieznajomego zaczęły wydobywać się uspokajające słowa.
-Ćśśś, nie ma się czego bać. Jesteś tu zupełnie bezpieczna, nic ci się nie stanie. Masz lęk wysokości?
Zamurowało mnie. Zupełnie. Najpierw niezbyt miło mi każe wziąć swoje rzeczy, a teraz mnie uspokaja. Przyznam szczerze, że zaczęło mi się to podobać. Wiecie, dziewczyna w każdym filmie udaje niewinną czy wystraszoną, żeby skupić na sobie uwagę faceta. Każda lubi czuć, że ktoś się nią przyjmuje. Zaintrygował mnie ten chłopak.
-Tak, mam. -odpowiedziałam cicho.
-Więc co tutaj robisz?- Co dziwne, wcale nie był w szoku. Wydawał się naprawdę strapiony. Kolejka zaczęła wolno piąć się w górę. Zastanawiające, nie bałam się, kiedy On ze mną rozmawiał.
-Nie mam pojęcia. Po prostu nigdy nie jechałam kolejką górską. Akurat przechodziłam, więc stwierdziłam, że czemu nieeeeeeeee....-w tym momencie gwałtownie był spad, zaczęłam szaleńczo krzyczeć, jeszcze nigdy nie byłam tak przerażona. Spojrzałam na niego bez przerwy krzycząc, a on co robił? Śmiał się. Naprawdę. Wszyscy bez wyjątku krzyczeli, piszczeli, tylko ten jeden chłopak się śmiał. Mało tego, rechotał jakby to była rzecz niesłychanie zabawna. Kiedy w końcu kolejka zatrzymała się i z niej wysiadłam, prawie się rozpłakałam ze szczęścia. Nie doceniacie tego, że chodzicie po ziemi, wiem, co mówię. Chwyciłam sie murku głośno dysząc. Zza moich pleców wyszedł ten nieziemsko piękny chłopak. Przeszedł parę kroków i odwrócił się do mnie.
-Było miło. Dzięki. - uśmiechnął się niczym niegrzeczny chłopiec, puścił mi oczko i poszedł. Nie mogłam tak tego zostawić. Nie myśląc nad tym, co robię, zaczęłam za nim iść. Tak, to było dziwne, ale strasznie mnie pociągał. Chciałam popatrzeć na niego jeszcze chociaż chwilę, przecież prawdopodobnie nigdy już go nie spotkam. Widziałam, że skręcił w alejkę. Kiedy tam weszłam, już go nie było...
____________________________________
Mamy pierwszy rozdział :) zapraszam do komentowania. Owym chłopakiem oczywiście jest Jaś, JDabrowsky. Mam nadzieję, że historia Wam się spodoba :)
poniedziałek, 23 lutego 2015
Prolog
Mam na imię Wiktoria. Jednak większość mówi na mnie Froncala. Hmmm co mogę o sobie powiedzieć.... Jestem harcerką. O, i ponad życie kocham słodycze. Nie mam idealnej figury. Nic we mnie nie jest idealne. Małe oczy, dość pulchna figura, 165 cm wzrostu i wiecznie nieogarnięta burza włosów. W jakim kolorze? Raz rudym, raz blond. Jak tylko mi się znudzą to farbuję. Naturalnie jestem blondynką, ale taką mysią. Codzienne kłótnie z rodzicami to norma. Nie mam przyjaciół. Wszędzie ogromna fałszywość. Nie wierzę ludziom nawet jak mi podają godzinę. Strach się odezwać, zaraz jesteś zjechana od najgorszych dziwek. Bo oczywiście nie mam chłopaka. Kto by mnie chciał? Moje nudne gimnazjum aż przytłacza. Kiedy idę korytarzem, nie wiem, jak mam się zachować. Kilkadziesiąc par oczu wlepionych w ciebie jakbyś była naga. Straszne. Na szczęście niedługo wychodzę z tej szkoły. Będę wreszcie mogła zacząć nowe życie...
Subskrybuj:
Posty (Atom)